Dziadek Mateusz był człowiekiem, rzec można, światowym i wielce rozmownym. Bywał tu i ówdzie, z niejednego pieca chleb jadał, wiele widział, i wiele wiedział i miał o czym rozprawiać.
Rankiem, pięknym arabem zaprzężonym w drabiniasty wóz, wyruszył Mateusz do lasu po drwa. Gdy z górki ulicą dworską zjeżdżał ku rzece Jaskrance, nie opodal mostu, w tym samym co on jechał kierunku, podążał z rozwichrzoną czupryną młodzieniec. Ucieszył się Mateusz, że będzie miał towarzysza drogi i wolnego słuchacza, którego będzie mógł zadziwiać wiedzą światową i wiadomościami o historycznym Knyszynie. Gdy tylko młodzieniec usiadł na pęczku słomy obok dziadka, zwykle służącej za miejsce do siedzenia na wozie, wskazał na porosłe zielem rumowisko tuż przed mostem.
- To są zgliszcza po młynie mącznym - z zadowoleniem zaczynał swoje opowieści dziadek Mateusz - a tam nieco dalej za rzeką, był drugi młyn, tartaczny.
Gdy tylko przejechali most z bali drewnianych poczyniony i gdy wóz wtoczył się na królewski gościniec, zdziwiony młodzieniec zapytał:
- Rzeki nie widać i tu miałby być młyn?
Mateusz lubił takich, co to zdziwienie okazywali, można im wtedy dużo naopowiadać, więc zaraz jął prawić dalej.
- Kiedy był młyn, była i rzeka, ot tam, po prawej stronie gościńca jest stare jej koryto porośnięte wysoką trawą i trzciną. Po lewej zaś stronie, na tych pięknie zieleniących się łąkach, był staw wielki królewski, taki na sto hektarów. Ten staw miał dużo wody, którą dawał na te dwa młyny. Mączny młyn mełł mąkę dla królewskiej piekarni przy dworze, ale także przerabiał ziarno na mąkę dla okolicznych kmieci, a młyn tartaczny tarł puszczańskie kloce na deski, którymi ogradzano królewski zwierzyniec. Oj, było w tym zwierzyńcu różnorakiego zwierza! Oj było" Ale sam król Zygmunt August mógł w nim polować.
Ten gościniec, którym jedziemy, jest groblą podle dawnego stawu królewskiego. Od samego mostu, po lewej stronie tkwią jeszcze wystające pale, co tę groblę umacniały.
Na tych zielonych łąkach, tuż za młynem tartacznym po wzgórza zamkowe i królewski zwierzyniec, wypasały się konie wielkiej królewskiej stadniny arabów i innych krwi rumaków.
Po przeciwnej stronie, za wielkim stawem aż do podnóża Góry Zamkowej, obok gościńca ciągnęły się królewskie sadzawki. A na górze stał królewski zamek, z którego król miał przepiękne widoki na swoje knyszyńskie posiadłości: konie, sadzawki, wielki staw, miasto i wielką Puszczę Knyszyńską.
Tutaj w Knyszynie król Zygmunt August odpoczywał, polował i przeżywał niezapomniane chwile wzniosłej, wielkiej i romantycznej miłości do Barbary Radziwiłłówny a później, po śmierci swojej umiłowanej już królowej Basi, w knyszyńskim zamku przeżywał wielką boleść, żałobę i rozterki. Hej! Były też w knyszyńskim zamku „sokoły" i „sokoliki", kobiety które ochoczo króla pocieszały i dostarczały królowi pieszczotliwych rozrywek. Najważniejszą była niejaka Barbara Giżanka, którą jako ducha nieboszczki królewskiej małżonki, o północy w czarnoksięskim seansie sprowadził imć Twardowski, nadworny mag i astrolog królewski.
Tak, Tak... w knyszyńskim zamku okresami działy się dziwne rzeczy, niewytłumaczalne zdarzenia, rozrywkowe hulanki i swawole. Podstępne intrygi i tajemnicze, czarnoksięskie obrzędy i biesiady Twardowskiego i złych mocy. To pewnie dlatego niedługo po śmierci króla Zygmunta Augusta w knyszyńskim zamku, zamek ten zapadł się pod ziemię. Nie ma po nim śladu żadnego, gdzie był, jak wyglądał i nie wiadomo, jak był urządzony.
Pozostał tylko odgłos kościelnych dzwonów dochodzący z wnętrza góry, kiedy tylko w kościele dzwonią na nabożeństwa bądź na Anioł Pański. Odgłos dzwonów dobiega tam ciągnącymi się od kościoła podziemnymi korytarzami, lochami.
By usłyszeć trzeba w czasie bicia dzwonów przyłożyć ucho do Zamkowej Góry.
I JA NA GÓRZE ZAMKOWEJ BYŁEM,
UCHO DO ZIEMI PRZYŁOŻYŁEM
I USŁYSZAŁEM DZWONÓW BICIE,
PÓJDZCIE TAM I WY, TEŻ USŁYSZYCIE
Tomasz Krawczuk
Knyszyn, 22.09.2000 r.